Szczęsny: to był najlepszy rok od dawna
Za nami chyba najlepszy rok dla polskiej piłki od roku 1982. Bardzo żałuję, że lepszy nie był żaden z tych, kiedy ja grałem. A przynajmniej na pewno nie był lepszy dla reprezentacji.
Wynik na dużej imprezie, czyli ćwierćfinał Euro 2016, to sukces, który dał napęd całemu światu naszej piłki – wszystkim, którzy grają, którzy przy piłce pracują, którzy oglądają mecze czy z obowiązku dziennikarskiego, czy z wewnętrznego przymusu trenerskiego, czy z jakiegoś imperatywu serca.
Najbardziej podoba mi się nawet nie to, że na Euro wyszliśmy z grupy i dotarliśmy do „ósemki”, tylko to, że jest ciągłość jeśli chodzi i o wyniki, i o styl. O dziwo ze stylem jest chyba nawet lepiej niż z wynikami. Na to czekali wszyscy od grających począwszy, na płacących za bilety i korzystających z telewizorów skończywszy.
Człowiek czeka na mecz reprezentacji, niezależnie od tego, z kim ona gra. Teraz jak będzie 10:0 z San Marino, to nikt nie powie „a, bo to San Marino”, tylko każdy powie „tak, 10:0, bo to reprezentacja Polski”. Kiedy zremisowaliśmy z Kazachstanem 2:2, to nie słyszeliśmy „wiadomo, nasi to cieniasy”, tylko obserwowaliśmy pozytywny rodzaj wk… Czuliśmy się zawiedzeni, rozczarowani, ale nikomu z nas nie przyszło do głowy powiedzieć „było jasne” albo „to się wiedziało jeszcze przed meczem”.
Gdy w eliminacjach ME 2016 wygraliśmy z Niemcami u siebie, to na rewanż jechaliśmy wiedząc, że tam raczej nie będzie równie pięknie. Gdyby nam przyszło teraz jechać na taki mecz, to już byśmy się tak nie spodziewali, że przegramy. Wtedy cieszyliśmy się, że przegraliśmy 1:3 po walce, a teraz nasza reprezentacja wyrobiła sobie u nas, kibiców, taką opinię, i tak rozbudziła oczekiwania, że liczylibyśmy na zdecydowanie lepszy wynik.
Postęp zawdzięczamy temu, że w kadrze grają nieprzypadkowi ludzie. Nawet jeżeli teraz Krychowiak zalicza delikatną obniżkę formy, czy Swansea nie gra już tak fajnie i Fabiański puszcza więcej bramek, to wiemy, że są to piłkarze na naprawdę wysokim poziomie. Nikt z nas nie powie, że Krychowiak do Paris Saint Germain nie pasuje. Chyba wszyscy żałujemy, że dostaje mało szans i uważamy, że jeśli pójdzie stamtąd do jakiegoś innego klubu, to się odbije, a w Paryżu jeszcze za nim zatęsknią.
Nasi reprezentanci przez długi czas pracowali na swoją renomę. Dzisiaj „Polacy, jesteśmy z wami” mówi się bez ironii, bez przekory, w tle nie czai się drugi nieśmiertelny okrzyk „nic się nie stało”. Dzięki naszej kadrze dziewięć, 10 czy 11 wieczorów w roku jest fajnym oderwaniem się od szarugi, od roboty, jest rodzajem święta.
Bardzo pozytywnie o reprezentacji świadczy to, co zrobiła w listopadzie w Bukareszcie. Wygrywając z Rumunią 3:0 piłkarze odcięli się od wcześniejszej afery alkoholowej. Nie ma grupy, która gdzieś kiedyś wiedząc, że robi źle nie zrobi źle. Ale ta grupa sama sobie dała odpowiedź na różne wątpliwości, które przez to mogły się w głowach porodzić. Jeśli któryś z reprezentantów ma teraz problemy indywidualne, to przynajmniej na pewno nie ciąży mu myśl, że w marcu będzie jeszcze trzeba jechać na zgrupowanie. Nie, kłopoty są poza reprezentacją. A w niej chociaż na chwilę zawodnicy się uleczą. Załóżmy, że „Krycha” nigdzie nie będzie grał, a Glik będzie miał falowanie i spadanie. Dla nich przyjazd na kadrę nie będzie smutnym obowiązkiem, obawą typu „będą ze mnie łacha darli”. Może i będą łacha darli, ale wyłącznie przyjaznego, wspierającego. Na pewno nikt w tej reprezentacji nie spotka się z przyjęciem typu „no widzisz chłopie, a mówiłem, że za wysokie progi, ostrzegałem cię, to byłeś mądrzejszy”. Wiadomo, że zawodnicy będą się wspierać, to jest bardzo fajne. Ta reprezentacja dla piłkarzy będących w dołku jest idealnym miejscem. Oni mogą sobie powiedzieć „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”.
A poza tym uważam, że pan Sławomir Peszko to wyjątkowo inteligentny mężczyzna.
Maciej Szczęsny