Szczęsny: Lech zwolni Urbana? Niech się zastanowi, jakie warunki mu stworzył
Martwią mnie pojawiające się od jakiegoś czasu informacje o bliskim zwolnieniu Jana Urbana z funkcji trenera Lecha Poznań. Z tabeli wynika, że sytuacja drużyny jest podobna jak przed rokiem, kiedy serię porażek zanotowała pod wodzą Macieja Skorży. Nie mam w szatni Lecha czujnika, nie jestem spowiednikiem żadnego z piłkarzy, ale mam wrażenie, że różnica w stosunku drużyny do Skorży i Urbana jednak jest widoczna. Po pierwsze – Janek jest takim typem człowieka, który szuka winy w sobie, po drugie – z natury rzeczy ma inny autorytet, albowiem jego klasa piłkarska była bardzo duża, czego Maćkowi przypisać się nie da.
Prawdziwym problemem Lecha jest nie trener, tylko fakt, że klub jest w bardzo dziwnym miejscu jeśli chodzi o sposób budowania drużyny. Taki stan trwa od długiego czasu. To pochodna różnicy w podejściu do skonstruowania zespołu na Bułgarskiej i Łazienkowskiej. Być może nie byłoby tej różnicy w filozofii, w zamiarach, gdyby nie ewidentna różnica przychodów. Ale dziwię się, że ona jest tak duża. Przecież Wielkopolska to duża kraina nie tylko z nazwy. W tej krainie Lech jest magnesem. Jeśli chodzi o pozyskiwanie kibiców i możliwość sprzedawania pamiątek, to po rocznym okresie pobytu w Amice Wronki i jeżdżeniu po okolicy powiedziałbym, że tam na hasło „Lech” wszyscy wariują. Dlatego nie wiem, czemu jest tak, że kiedy długotrwałej kontuzji doznaje Pawłowski, to mówimy, jak wielka to strata dla Lecha. A co to za zespół, w którym ubytek jednego zawodnika, nie nazywającego się ani Messi, ani Ronaldo, powoduje aż takie straty?
Zanim zwolni się trenera, trzeba się zastanowić, jakie stworzono mu warunki i środowisko pracy. Wydaje mi się, że od długiego czasu nie jest w Lechu pod tym względem dobrze. Może gdyby powiedzieć: „panie Janku, jesteśmy na takim etapie finansowym, na takim etapie rozwoju drużyny, że nie musi być spektakularnie, nie musimy walczyć o mistrzostwo”, to dziś Lech miałby trochę więcej punktów, grałby lepiej. Przecież tam wielkim problemem jest brak Pawłowskiego, duży kłopot robi się, kiedy formę obniża Burić, a Robak gra w napaści pierwsze skrzypce, mimo że ma waltornię, a nie skrzypce.
Lech w każdej sprawie i w każdej formacji na boisku jest pół kroku z tyłu. Wszyscy czekają na wielki sus, wszyscy go wymagają, a w tej chwili Lecha na to nie stać. Gdyby założyć metodę małych kroczków, przynajmniej na jesień, i ustalić sobie, co zrobić, żeby od wiosny stawiać duże kroki, to wszystko miałoby większy sens.
Zawsze bardzo ceniłem to, że panowie Rutkowscy mają politykę, dzięki której nie tworzą kominów płacowych, nigdy nie mają długów ani wobec trenerów, ani wobec piłkarzy. Nie wiem czy nie było tak, że ta polityka świetnie się sprawdzała, kiedy byli właścicielami Amiki i potrzebowali rozreklamować markę. Marki Lech Poznań nie trzeba reklamować, a trzeba po prostu wygrywać. Amica absolutnie nie musiała wygrywać.
Bardzo dziwne jest to, że Lech nie ma programu pozwalającego trenerowi monitorować zawodników. Już kiedy byłem trenerem bramkarzy Korony Kielce, to z tego korzystaliśmy. Gdy mecz był w sobotę wieczorem, to wszystkie bardzo szczegółowe statystyki były dostępne najpóźniej w niedzielę w południe. Jeśli roczny abonament kosztuje 200-250 tys. zł rocznie, to nie jest to przecież wielki wydatek. Nawet jeśli przez kilka lat ta kwota wzrosła, to i tak w budżecie nie jest pozycją, nad którą klub powinien się zastanawiać. Gdybym był pierwszym trenerem, to bez takiego oprogramowania nie chciałbym pracować.
Ile zespół przebiegł, ile przebiegł każdy zawodnik, ile kilometrów pokonał w jakim tempie, ile czasu przebywał w której strefie boiska, ile razy miał piłkę przy nodze, ile miał strat, ile odbiorów – takie dane szkoleniowiec po prostu musi znać. Z drugiej strony masz w życiu to, na co się godzisz. Jeżeli godzisz się na robotę bez czegoś takiego, to musisz być lojalny, siedzieć cicho, nie skarżyć się. Jeżeli Janek nie ma tego typu instrumentów do dyspozycji, to się strasznie dziwię, że się na to zgodził.
Pamiętam, że w 2007 roku był trenerem Legii, a ja pracowałem wtedy w nSporcie i robiąc program „Fotoreporter” przygotowywałem się do 40-minutowej rozmowy z nim. Chodziłem fotografować treningi, byłem w pokoju trenerów Legii i widziałem, jak Urban razem z asystentami nie patrzą na nic poza przesuwającymi się po placu guziczkami. To była wizualizacja drużyny z gps-u albo z czterech kamer ustawionych na masztach oświetlenia stadionu. Wszyscy bardzo zwracali uwagę na to, kto za długo wychodzi z własnego pola karnego, kto nie trzyma linii spalonego itd. Pamiętam, że wtedy sobie pomyślałem „dobra Jasiu, na co ci to oprogramowanie, jak ty wychodzisz na mecz „siatkonogi”, bierzesz sobie najbardziej kulawego z drużyny, a i tak każdą parę po drugiej stronie siatki rozpieprzacie. Niech oni się najpierw nauczą piłkę kopać”. Ale dzisiaj wydaje mi się, że bez tego programu po prostu nie ma startu do naprawdę dobrej pracy.
Maciej Szczęsny