Szczęsny: boję się, że Legia zderzy się ze zbyt mocnymi rywalami
Muszę przyznać, że jestem sceptyczny, jeśli chodzi o szanse Legii na dobry wynik w Lidze Mistrzów. Jestem przekonany, że cztery punkty zdobyte na Sportingu dałyby trzecie miejsce w grupie, tylko o te cztery punkty będzie piekielnie ciężko. A gdyby się jeszcze udało dołożyć punkcik na Borussii, to uważałbym, że jest bardzo dobrze, że mistrzowie Polski mogą się szczycić takim osiągnięciem. I to nawet gdyby polegli w którymś meczu z Realem 0:6 czy 0:8, a w drugim spotkaniu z Borussią – 0:4.
Grupa Legii jest bardzo trudna. Wolałbym, żeby przyjechali do Warszawy rywale mocni, ale nie czarodzieje, nie kosmici. Mój syn w bramce Romy grał przeciw Realowi i później mówił mi, że „Królewscy” uprawiają inną dyscyplinę sportu. Po prostu. Różnicę potencjału w zestawieniu Realu z Romą widać bardzo wyraźnie, a przecież na 10 meczów Legii z Romą osiem wygraliby Włosi, jeden skończyłby się remisem, a jeden może wygrałaby Legia. To teraz spójrzmy, jaka jest skala trudności, skoro grać trzeba z jeszcze dużo lepszym zespołem. Fajnie, że bilety się sprzedadzą, ale trochę mi żal, że od razu zawodnicy zderzą się z tak mocnymi rywalami. Wolałbym, żeby to nastąpiło za rok, żeby teraz Legia się spokojnie zadomowiła w Lidze Mistrzów. Ale oczywiście nie można mieć wszystkiego. Jak się już miało tyle szczęścia w losowaniu eliminacji, to limit się wyczerpał.
Oczywiście Legii kibicuję, mam do niej odrobinę sentymentu, ale po prostu się boję. Sam w ostatnich swoich występach w Lidze Mistrzów, w barwach Widzewa, zdobyłem tylko cztery punkty, wiem, jak to jest, kiedy na twoim boisku leje cię Atletico Madryt, kiedy 1:4 to najniższy wymiar kary. Wiem, jak jest przykro, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że nie bardzo pasujesz. Dlatego boję się, żeby zawodnicy Legii w pewnym momencie nie pomyśleli, że to nie ich bajka, żeby się pozwieszali głów już po trzech meczach.
Pewne nadzieje wiążę z powrotem Miroslava Radovicia. Niedawno w programie w Onecie rozmawiałem o nim z Krzysztofem Stanowskim. Usłyszałem, że to już nie jest głodny wilk, że to syty basior, który nachapał się pieniędzy w Chinach, że ma już 32 lata. Ale ja myślę, że to facet, który doskonale wie, dokąd wraca, że wyrobił tu sobie markę nie tylko kreatywnością, ale też pracowitością. Gdyby się nagle okazało, że tych atutów już nie ma, to szybko pojawią się komentarze, że wrócił odcinać kupony od swojej sławy tutaj. Ale bardzo liczę na jego ambicje. A może będzie też miał z kim grać? Może Moulin się obudzi, może też odrodzi się Hamalainen, pograć potrafi również Guilherme. Jeśli chodzi o Radovicia, jestem nastawiony bardzo na „tak”. Byłbym wielce rozczarowany, gdybym nie zobaczył u niego pazurów i kłów na wierzchu. Wierzę, że swoją postawą da drużynie impuls, że znów będzie liderem zespołu i na boisku, i w szatni, że będzie miał realny wpływ na to, że inni też zaczną tyrać, zapieprzać.
Patrząc na wszystkie ruchy kadrowe Legii można się cieszyć, że oddano Lewczuka, a nie Pazdana, fajnie, że kilku ludzi kupiono, ale na razie jestem nimi rozczarowany. Moulin pokazał, że może stanowić odmianę gry drużyny, ale zagrał dobrze półtora meczu, a później była i jest kapota. Cieszy, że został Nikolić, ale on może się zderzyć z pociągiem towarowym. Może się okazać, że wykończenie akcji po wyścigu z obrońcami w naszej lidze jest w miarę proste, a w Lidze Mistrzów ciężko będzie mu i dostać prostopadłe podanie, i ścigać się z takimi, którzy troszkę lepiej się poruszają po boisku, a dodatkowo potrafią zagrać ciałem.
Jeszcze bardziej martwi mnie trener. Trzeba wrócić do niedawnej sytuacji z Kubą Rzeźniczakiem. Wiem, że on od ponad roku grał bardzo słabo. Uważam, że to duży błąd trenera, kiedy pchał do boju słabo grającego faceta w otoczeniu ludzi, na których trudno liczyć. Bo przecież na mecz z Arką wystawił rezerwowy skład. Oczekiwanie od Rzeźniczaka cudów to bardzo poważny błąd trenerski. A potem zasugerowanie, że jemu się nie chciało, było olbrzymim błędem politycznym, dyplomatycznym. To był strzał we własną stopę. Jakkolwiek Kuba grał od dawna słabo, to jednak jest najbardziej utytułowanym piłkarzem Legii w historii. Ja byłem w Legii długo, dziewięć lat, a on jest jeszcze dłużej – 11. Mam do tego szacunek. Może to paradoks, że średniej klasy piłkarz jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii Legii, ale takie paradoksy też należy szanować, bo to znaczy, że przez długi czas umiał utrzymywać się w mocnej, dobrej drużynie i niespecjalnie jej szkodził.
Z takimi ludźmi trzeba umieć się obchodzić we właściwy sposób. Ktoś powinien wziąć go na bok i powiedzieć: „Kuba, to nie jest tak, że jesteś w słabej formie od tygodnia czy miesiąca, ty od roku nie możesz się odbić. Pomożemy ci znaleźć innego pracodawcę, a żeby rozstanie miało przyjazny charakter dołożymy starań, żebyś trafił w dobre miejsce i od razu ogłosimy, że jesteśmy po słowie i wrócisz do nas jako dyrektor sportowy, szef skautów, skaut czy trener grup młodzieżowych”. Potraktowanie akurat Kuby Rzeźniczaka w taki sam sposób jak – nomen omen – Stojana Vranjesa, to nieporozumienie. I zagranie nie fair, które cały klub ustawia w kiepskiej perspektywie.
Generalnie przed startem Ligi Mistrzów większość zakłada, że najbardziej prawdopodobne są cztery dość wysokie porażki Legii z Realem i Borussią, piąta porażka w Lizbonie i wymęczony remis u siebie ze Sportingiem. Boję się, że tak będzie. To byłoby potwierdzenie, że nasze możliwości nie sięgają ani troszeczkę wyżej niż fartowny awans do Ligi Mistrzów. Bo umówmy się – los był wyjątkowo łaskawy, Dundalk było bardzo słabym rywalem.
Maciej Szczęsny