Dwa różne pożegnania
Rewanżowe mecze Ligi Mistrzów dostarczyły sporo emocji. Bayern, choć nie miał żadnych szans na awans, pożegnał się z rozgrywkami z wielkim honorem. Bardzo zawiódł mnie Real, ale pojmuję czynniki, które doprowadziły do klęski z Juventusem.
Chyba tylko najwięksi optymiści zakładali cud na Allianz Arenie. Sam nie spodziewałem się, że Barcelona, która strzela przeważnie dwie bramki na wyjeździe, będzie mogła stracić aż trzy.
Bayern grał żywiołowo, starał się i dążył do odrobienia strat, ale chyba zbyt raptownie. Po pierwszej bramce za bardzo uwierzył w remontadę i zapłacił za to wysoką cenę. Zapomniał o tyłach i stracił bramki po akcjach z kontrataków, zostawiając tyle wolnego miejsca, że ze spokojem można było rozgrywać akcje prostopadłymi podaniami. Wiele do życzenia pozostawiła gra obrony. W obu meczach widziałem ogromną niefrasobliwość w ustawieniu. Zdolność przewidywania objawiła jedynie niechlujstwo. Dziwi mnie to, bo nie było tajemnicą, że jeśli Bayern chce dokonać cudu, musi ruszyć do przodu, ale co za tym idzie, narazi się również na ryzyko pod własną bramką. Zgoda, należało podjąć takie środki, lecz jednocześnie powinno się zachować piekielną ostrożność i uwagę, zwłaszcza w sytuacji, gdy jeden gol dla przeciwnika mógł przekreślić wszystkie starania. Wystarczyło dobrze ustawić się w trójkę i trzymać linii spalonego. Rozumiem, Barcelona gra kosmiczny futbol, ale mimo wszystko tak duża raptowność, podnieta i niechlujstwo (szczególnie w przypadku Boatenga) w żaden sposób nie ma nic wspólnego z niemiecką piłką, do jakiej zostaliśmy przyzwyczajeni.
Poza defensywą Bayern wywarł pozytywne wrażenie. Nie wyszli odbębnić meczu na 0:0, tylko pomyśleli: „jak się uda to wygramy”. Chcieli powalczyć i uratować twarz. Szybko zdobyli gola, co pokazało jak wiele mieli w sobie pasji, by dążyć do niemożliwego. Niezwykle podobała mi się demonstracja przeprowadzenia szybkich, błyskawicznych akcji na pełnym gazie przy zgraniu z pierwszej piłki między „Lewym” a Muellerem. Prawdziwy niemiecki futbol, czyli toporny, solidny, walec, który miażdży powoli jak czarna sprawiedliwość, ale zawsze dokładnie.
Barcelona zrobiła w tym meczu to co do niej należało. Mimo pewnego awansu, miała świadomość pewnego niebezpieczeństwa i gdy tylko Bayern trafił do siatki, odpowiedziała golem, który całkowicie przeważył szalę zwycięstwa. Nie dziwię, że w końcówce trochę przysnęła. Czego bowiem się spodziewać, kiedy przy korzystnym stanie 2:1 od katastrofy dzieli cie 5 bramek. Mamy połowę maja, za nami kawał sezonu i gdzieś tam powoli odzywa się zmęczenie. Po co więc się zbytnio forsować, kiedy wszystko udało się wywalczyć. Może dlatego dobra widowiska, fajnie byłoby widzieć Barcę w najlepszej wersji, tylko pytanie po co. Niezależnie czy przegrałaby 1:2,, 2:4 czy 2:5, i tak miała pewne miejsce w finale.
Pamiętam jak, tydzień temu oceniałem szanse Realu na 75 %. Nie miałem racji. Real już był w ogródku, już się witał z gąską, a tu nagle zdarzyła się katastrofa. Nie odczytuję tego jednak w kategoriach sensacji. Przyjęło się bowiem mówić, że Juventus to brzydkie kaczątko, które wyprawia niemożliwe rzeczy. W mojej opinii to ekipa solidnie zbudowana mająca podstawy, by aspirować do miana najlepszej w Europie.
Jeżeli według kogoś Real odpadł przez zmęczenie fizyczne, ja się z tym nie zgadzam. Bardziej skłoniłbym się ku aspektom psychicznym. Na swoim profilu Facebookowym pisałem już, jak przeszedłem z uwielbienia do nienawiści w stosunku do Cristiano Ronaldo. Po raz kolejny potwierdziło się, że znów jest rozkapryszoną i wiecznie rozczarowaną panienką. Koledzy strzelają bramkę, on się nie cieszy ani nawet nie gratuluje. Wręcz przeciwnie, jest wściekły, że sam nie trafił. Zawodnik, który tyle razy zgarnął Złotą Piłkę nie ma prawa podchodzić do spraw tak małostkowo.
W Realu tego typu zachowania nigdy nie spotkają się z akceptacją. Tam nie może istnieć jeden as, dżoker, król, Bóg Słońce. Koledzy z szatni Ronaldo to również wielcy piłkarze i małostkowe podejście oraz prowadzenie prywatnych wojenek, wywołuje negatywne reakcje, które wyniszczają zespół od środka. Dla nich wszystkich nie jest to dobry sezon ,ale to raczej jedynie okresowy przestój. W następnym sezonie znów powinniśmy obejrzeć silny Real, który wygra wszystko co będzie do wygrania. Poprawa atmosfery to kwestia dwóch spotkań przy piwie i serii szczerych rozmów. Każdy musi się wyluzować i uświadomić sobie, że ich klub to najlepsi przegrani w całej Europie.
Na zakończenie słowo o finale. W głowie mi się nie mieści, żeby Barcelona nie wygrała Ligi Mistrzów. Nie zakładam, że będzie to łatwe 4:0. Juventus na pewno zdobędzie gola i jestem o to spokojny. Bez wątpienia finał będzie trudną przeprawą dla obu stron. Marzy mi się szybkie, piękne i emocjonujące spotkanie od pierwszych do ostatnich minut.
Maciej Szczęsny