Maciej Szczęsny: Bogatemu diabeł dzieci kołysze
Lech zagrał w Bazylei znacznie lepiej niż u siebie, choć oczywiście wynik pierwszego meczu przytępił czujność Szwajcarów. Mimo to potwierdziło się, że specjalnością polskich drużyn jest granie dobrych meczów, kiedy jest już pozamiatane. Lech przypomniał, że odważni jesteśmy wtedy, kiedy przegrać musimy, zremisować możemy, a wygrać mamy prawo tylko dlatego, że w sporcie ma je każdy.
Oczywiście w dwumeczu widać było różnice w kulturze i organizacji gry. Tu zbyt wiele nie zarzucałbym trenerowi Maćkowi Skorży. Po prostu Basel gra z pewnością, ze swobodą, ze spokojem, a nawet na tle słabszego rywala z pewnym rodzajem arogancji. Głowy wysoko, pierś do przodu i luz na granicy arogancji – to wszystko widzieliśmy zwłaszcza w Poznaniu. I jeszcze przy okazji komuś takiemu wychodzi to, co kopciuszkowi się nie udaje. Bo przecież awans rozstrzygnął się już w pierwszym meczu po fantazyjnym zagraniu, po którym facet wszedł przed Kędziorę, a ten sfaulował i dostał czerwoną kartkę. To przez tę jedną akcję z 1:1 zrobiło się ostatecznie 1:3. Potwierdziło się więc, że bogatemu diabeł dzieci kołysze. Szwajcarzy mają finanse i dobrze je pożytkują. Drużynę złożyli z co najmniej dobrych rzemieślników, mają ze dwóch-trzech ludzi z zadatkami na wirtuozów – bo taki Bjarnason, który strzelił nam jedynego gola w rewanżu, to coś od Pana Boga na pewno ma – i to wystarcza, by Goliat w walce z Dawidem robił, co powinien.
Serce chciałoby, żebyśmy za rok przestali odliczać lata bez polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Awans na okrągły 20. jubileusz naszej nieobecności będzie jednak uzyskać bardzo trudno. Rozum mówi, że skoro rywale są bogatsi, skoro mają możniejszych sponsorów, to będziemy się od nich jeszcze długo odbijać. Tacy Szwajcarzy mają u siebie wiele firm ze światowego topu i na tym korzystają. Kwestie finansowe swojej ligi też od dawien dawna mają poukładane, a u nas nadal jest zamieszanie, ekstraklasa znów nie ma tytularnego sponsora. Rywale mają kluby, które regularnie grają w fazach grupowych, tak jak Basel, przyzwyczajone do Ligi Mistrzów, potrafiące wychodzić do fazy pucharowej. To jest obycie, którego my nie mamy. U nas transfery wciąż robi się na ostatnią chwilę, dla najlepszych zawodników nie ma wartościowych ludzi w rezerwie. Taki Lech gra o Ligę Mistrzów, prowadząc jednocześnie politykę cięcia kosztów. Nie chcę oceniać, jak zarządzany jest ten biznes, nie chcę nikomu zarzucać nieudolności czy lenistwa, ale widać, że w starciu z bogatym średniakiem europejskim jedna z najlepszych polskich drużyn nie ma szans. I że przepaść sportowa jest wypadkową wszystkich innych przepaści, co jest strasznie smutne.
A jeszcze smutniejsze, że kiedy trafia nam się okazja, jak rok temu, to ją marnujemy. Oczywiście Legia po pokonaniu w dwumeczu Celtiku musiałaby zagrać jeszcze jedną rundę, ale sportowo było wtedy znacznie fajniej niż teraz. Tylko co z tego? Pogrzebał nas ludzki błąd, mniejsza już o to, kto go popełnił, a kto za tę sytuację beknął.
Kiedy skończy się udręka polegająca na czekaniu? Prawda jest taka, że co roku, kiedy pucharowa karuzela się rozkręca, my nabieramy ochoty, żeby posadzić tyłek przed dobrym telewizorem i choć kilka razy nabrać powietrza, w sytuacjach, w których mamy nadzieję, że coś dobrego się wydarzy. Ale jeszcze długo może się nie wydarzyć. Awans do Ligi Mistrzów mistrz Polski wywalczy pewnie wtedy, kiedy duże pieniądze przyjdą do dwóch-trzech naszych klubów i zacznie się wyścig zbrojeń. Tylko czy realne jest pojawienie się oligarchy, który będzie chciał kupić polski klub albo wielkiej firmy gotowej wyłożyć olbrzymie pieniądze za zostanie sponsorem tytularnym?
Maciej Szczęsny