Szczęsny: mistrzostwa życzę Legii, pieniądze postawiłbym na Piasta
W zimowej przerwie Legia zrobiła takie transfery, które wskazywałyby na to, że chce w cuglach wygrać ligę. Ale kompletnie nie umiem powiedzieć czy tak się stanie. Nie wiem, na jakim etapie przygotowania fizycznego są zawodnicy, jak zdzierżą to, co zafundował im trener Czerczesow. Niedawno widziałem się z Maćkiem Rybusem, który mówił mi, że za Czerczesowa przeszedł drogę przez mękę, że treningi u niego to była gehenna. Przy czym mówił też, że jakkolwiek ciężko sprostać wyzwaniu i ciężko przeżyć, to potem, w sezonie, ludzie się czują fantastycznie. Rybus twierdzi, że u Czerczesowa jest tak ciężko, że wysiłek trudno wytrzymać też mentalnie. Znam takie stany. Bywało, że trudy fizyczne rzucały się i na głowę. Trzeba być wyjątkowo twardym skurczybykiem, żeby to przeżyć. Trzeba sobie mówić, że jestem zmęczony, ale robię to w zbożnym celu i będzie dobrze. Ale trudno uwierzyć, kiedy na śniadanie z pierwszego piętra schodzi się po schodach tyłem, po przodem nie sposób.
Coś takiego przeżyłem na zgrupowaniu reprezentacji Polski w Wiśle, za kadencji Antoniego Piechniczka. Pojechałem tam po sezonie, po krótkim, 11-dniowym urlopie. Zabrał nas tam chyba ze 35 i wyszedł z założenia, że Indianie odpoczywają w truchcie, a kto nie wytrzyma, tego nie żal. Na „dzień dobry” tak nam wpieprzył, że czwartego dnia naprawdę schodziłem po schodach tyłem. Gdybym spróbował zrobić jeden krok przodem, to spieprzyłbym się na dół. Czworogłowych nie miałem, nogi mi się nie uginały. Oczywiście wcale nie byłem jedyny. Na treningach takich, którzy nie oszukiwali, nie uchylali się, było nas czterech. Uznaliśmy, że skoro kazał, to zrobimy. Pomyślałem sobie „a mnie nie złamiesz, nie dasz rady, nie wymyślisz tyle, żeby mnie zabić”. Poranki były ze łzami, później, jak już się mięśnie trochę rozruszały, było lepiej, a satysfakcję, że przetrwałem mam.
Wkrótce zobaczymy, jak z mocnymi treningami poradzili sobie chłopcy Czerczesowa. Myślę, że jakiejś wybitnej indywidualizacji w zależności od stanu przygotowania organizmu do ciężkiego wysiłku nie było. Rybus mówił mi, że indywidualnej pracy u Czerczesowa nie było, ale po badaniach sprawdzających jak się człowiek zakwasza, ile tlenu przerabia podczas ciężkiej pracy itd., dzielono zespół na trzy grupy. Oczywiście dzisiaj to może wyglądać trochę inaczej, tych grup może być pięć. Na pewno Czerczesow nie pracuje przeciwko drużynie i przeciwko sobie, ale przygotowania bez wątpienia zrobił ciężkie. A w lidze meczów nie zostało tak wiele, żeby był czas na ewentualne korekty. Dlatego trudno prognozować.
Oczywiście jestem warszawiakiem i choć mam parę spraw Legii za złe, to łatwiej na mecze np. Ligi Mistrzów byłoby mi pójść na Łazienkowską niż gdzie indziej. Gdyby miało się okazać, że Piast Gliwice po wygraniu ekstraklasy na eliminacje Ligi Mistrzów musi wynajmować stadion, to byłoby słabo. Kiedyś grałem takie eliminacje w Płocku i wiem, ile moja Polonia Warszawa straciła na tym, że nie walczyła u siebie. To była jedna z przyczyn, dla których po kilku miesiącach rzuciłem papierami. Panu Romanowskiemu powiedziałem, że jestem bardzo zawiedziony, że nie postawiliśmy oświetlenia i nie graliśmy u siebie. Stoen deklarował, że jak namówię pana Romanowskiego, żeby zrobił projekt oświetlenia i wykupił chociaż jeden słup, to pozostałe trzy słupy Stoen kupi, lampy założy, trafostację postawi i da prąd na 25 lat za darmo. Niewykorzystano tej sytuacji, a ja miałem przekonanie, że na grze w Płocku straciliśmy straszliwie dużo. Byłem tak rozczarowany, że w październiku postanowiłem już więcej nie grać, w zasadzie już wtedy skończyłem przygodę z piłką, ale w grudniu nagle dostałem propozycję z Wisły Kraków. Zapytałem pana Romanowskiego, z którym na szczęście rozstaliśmy się w pokoju, czy będzie miał do mnie żal, jeśli będę próbował się uaktywnić. Powiedział, że absolutnie nie, więc poszedłem do Wisły.
Legii, jako klubowi z marką, wszyscy dajemy większe szanse na dobrą grę w Europie niż np. Piastowi. Ale i w Legii jeszcze dużo jest do zrobienia. Do tej pory nikt z klubu nigdy nie zaprosił mnie na żaden mecz. Nawet na otwarcie nowego stadionu, kiedy Legia grała z Arsenalem, bilet dostałem tylko dlatego, że gracze Arsenalu mieli prawo zaprosić swoich gości, a zawodnikiem Arsenalu był wtedy mój syn. Leszek Pisz czy Zbigniew Mandziejewicz też nie dostali żadnego zaproszenia. Na świecie to się załatwia tak, że człowiekowi klub wręcza coś, co przypomina kartę bankową. Jak chce się przyjść na mecz, to się kartę wczytuje i się wchodzi na mecz, bo jest zawsze pula miejsc czekających na tych, którzy zostali w takie karty wyposażeni. Oczywiście ja rozumiem, że to może rodzić bałagan, że na niektórych meczach prawie wszystkie takie miejsca byłyby wolne, ale to można jakoś załatwić. Gdybym chciał wejść na Legię, to pewnie jej gościem bym ostatecznie został, ale musiałbym się o to upomnieć, mógłbym wykorzystać choćby prywatny kontakt z braćmi Żewłakowami. Ale przecież byłoby trochę głupio. Uważam, że jednak nie tak powinno być to załatwione. Grałem w Legii przez dziewięć lat, z Piszem i z Mandziejewiczem zdobyliśmy dwa tytuły mistrza Polski, graliśmy w Lidze Mistrzów. Według mnie tacy ludzie powinni dostać jasny sygnał od Legii, powinniśmy usłyszeć „panowie, dla was zawsze jest miejsce, dajcie tylko znać, że chcecie być na danym meczu”. Legia nie zadzwoniła do mnie nigdy, a nie musiałaby mi nawet dawać karty, wystarczyłoby, żeby powiedziała, że dostanę bilet, jeśli przed meczem zadzwonię i powiem, że chcę. Niestety, tak się nie stało. Wyobrażam więc sobie, że ze swojego Stawropolu przyjeżdża do mnie Siergiej Szestakow, który kiedyś grał w Legii, że jest moim gościem, mieszka u mnie, pokazuję jemu, jego żonie i ich wnukom, jak zmieniła się Warszawa, ale na mecz Legii idę z nim i musimy się legitymować i wyrabiać sobie karty kibica.
Mimo wszystko Legii życzę tytułu. Ale gdybym miał stawiać pieniądze, to postawiłbym na Piasta. On mi zaimponował diametralną zmianą, jaką przeszedł jako zespół, zaimponował mi też szczerą, ofensywną, fajną piłką. A ja zawsze chciałbym, żeby wygrywał ten, kto gra ładnie.
Maciej Szczęsny