Szczęsny: Arsenal znów jest w ogródku
Mówi się, że jak ktoś jest liderem Premier League po świętach i po Nowym Roku, to powinien ją wygrać. Arsenal jest w najlepszej sytuacji od dawna. Nie dość, że prowadzi, to jeszcze do gry wrócili ważni ludzie. Znów grają Ramsey, Walcott i Arteta, za chwilę gotowi mają być Coquelin i Alexis Sanchez, sytuacja kadrowa jest dużo lepsza niż była zwykle o tej porze roku. Na korzyść Arsenalu działa i to, że nawet kiedy grają tak koszmarnie jak niedawno z Newcastle, to i tak potrafią wygrać.
Oczywiście pamiętam też 0:4 z Southamptonem. To był powrót starych koszmarów, który nie pozwala powiedzieć, że tym razem na pewno będzie inaczej niż zwykle. Ale czuję, że wreszcie powinno się udać. Sensacyjny Leicester w końcu nie wytrzyma, Manchester City czeka już na Guardiolę i zaskakująco często zdarzają mu się wpadki. Wielki fart „Kanonierzy” mają też dlatego, że w walce o mistrza nie liczy się Liverpool, Manchester United jest daleko, a Chelsea w ogóle nie ma.
Jest tak, że myślę sobie „jeśli nie teraz, to kiedy?”, ale też dobrze pamiętam, że już kilka razy tak myślałem. Boję się, żeby ponownie się nie okazało, że już byli w ogródku, już witali się z gąską, ale w ostatnim momencie coś nie zatrybiło.
Byłoby mi trochę przykro, gdyby Arsenal zdobył tytuł akurat wtedy, kiedy przegnał Wojtka. Ale trudno, takie życie. Tym klubem interesowałem się zawsze ze względu na takich zawodników jak Dennis Bergkamp czy Thierry Henry. Przeszkadzało mi tylko, że telewizyjny przekaz z Highbury nigdy nie był efektowny. Ale technika telewizyjna poszła do przodu, a klub zmienił dom i teraz to wszystko wygląda dużo lepiej. Kiedyś bywało, że że całych meczów Arsenalu mogłem nie oglądać, ale na akcje Bergkampa i Henry’ego lubiłem popatrzeć, bo to byli wirtuozi. Oczywiście ceniłem zespół, zwłaszcza kiedy wygrał Premier League bez porażki w sezonie, ale bardziej podobał mi się Manchester United. Jego kibicem nigdy nie byłem, za to bardzo duże wrażenie zrobił na mnie, wygrywając finał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium, strzelając mu w Barcelonie dwa gole w doliczonym czasie gry. Generalnie kilkanaście lat temu to United grali jednak z większym rozmachem niż Arsenal.
Londyńczykami mocniej się zainteresowałem i naprawdę zacząłem im kibicować dopiero w chwili, kiedy zaczęli interesować się Wojtkiem.
Cenię Arsene’a Wengera, choć czasem problemem jest to, że on w Arsenalu pociąga za wszystkie sznurki i trochę nie lubię go za to, że nie wszystko funkcjonuje tak, jak mogłoby funkcjonować. Zawsze niepokoiło mnie też to, że tak strasznie często chłopaki łapią kontuzje. To dla mnie przedziwne, nie umiem tego wytłumaczyć. Ale poza tym facet zasługuje na wielki szacunek za to, że stworzył ekipę, która jednak wiecznie jest wysoko, zawsze się liczy i w Anglii, i w Europie, która ma swój styl, swoją filozofię gry. Bywa to czasami drażniące, że próbują wjechać z piłką do bramki rywala, ale to jest konsekwentna realizacja pomysłu. Podsumowując, jest to dla mnie genialny menedżer w przedsiębiorstwie widowiskowo-sportowym, a nie stricte sportowym. Bo gdyby to było przedsiębiorstwo stricte sportowe, to by im cholernie zależało na jeszcze lepszych wynikach i nawet metodą wydania grubej kasy by się wzmocnili i o mistrzostwo kraju skutecznie powalczyli wcześniej. Widać, że większy nacisk jest na to, żeby się wszystko fajnie finansowo bilansowało niż żeby przez rok albo dwa wydać o 30 proc. więcej i zmontować mocniejszą drużynę. Wielkich piłkarzy, których można było wziąć było wielu. Wenger tego przez długie lata odmawiał, robiąc chyba tylko jeden wyjątek, na Mesuta Oezila. Inna rzecz, że o ile wiem, choć wglądu w księgi nie mam, to Arsenal jest jednym z bardzo nielicznych klubów w Europie absolutnie zawsze spełniających wymogi finansowego fair play. Zbudowali stadion, w siedem czy osiem lat spłacili kredyt. Nie są pozadłużani, na pensje wydają tyle, że się mieszczą w obostrzeniach dotyczących finasowego fair play. I to też jest godne pozazdroszczenia. Czyli Wenger, trzymający nad tym całym przedsiębiorstwem pieczę, to naprawdę właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Maciej Szczęsny