Dziubiński: Nadszedł czas na zmianę warty w Belgii
Coraz więcej wskazuje na to, że Anderlechtowi Bruksela nie uda się zdobyć mistrzostwa Belgii po raz czwarty z rzędu i 34. w całej historii. „Fiołki” fazę zasadniczą sezonu w Jupiler Pro League zakończyły bowiem za plecami Club Brugge i w sześciozespołowej grupie walczącej o tytuł nie potrafią na razie odrobić dystansu do rywali. – Każda seria kiedyś się kończy. Przez ostatnie lata dominacja Anderlechtu była duża, ale niewątpliwie Brugia jest jednym z tych klubów, który zwykle bywa wymieniany wśród najgroźniejszych rywali głównego faworyta rozgrywek – mówi Tomasz Dziubiński, który grał na belgijskich boiskach w latach 90. – Trzymam kciuki za to, aby w tym roku mistrzostwo Belgii świętowano właśnie Brugii. Grałem tam przez trzy sezony i mam olbrzymi sentyment do tamtejszego klubu. W końcu zdobyłem z nim tytuł mistrza oraz superpuchar kraju – przypomina „Dziubek”, który reprezentował barwy ekipy z Brugii w latach 1991-94.
– Śledziłem uważnie tegoroczne występy mojego byłego zespołu na arenie międzynarodowej i było mi go bardzo szkoda, że w ostatniej chwili wymsknęła się szansa na awans do półfinału Ligi Europy. Wyeliminowanie Dnipro i dwumecz o prawo gry w wielkim finale na Stadionie Narodowym w Warszawie były bardzo blisko – uważa były napastnik, który obecnie jest trenerem III-ligowej Broni Radom. – W przypadku zdobycia tytułu nikt jednak nie będzie więcej rozpamiętywał potyczek z Ukraińcami. A potwierdzeniem mistrzowskich aspiracji graczy z Brugii był choćby niedawny mecz z Anderlechtem, który zakończył się ich wygraną 2:1, choć do przerwy to stołeczna drużyna była górą. Już w przyszły weekend dojdzie do rewanżu i to spotkanie może ostatecznie przesądzić losy tegorocznej rywalizacji.
Zdaniem Dziubińskiego, w ostatnich pięciu kolejkach najgroźniejszym rywalem jedenastki z Brugii może być… narastająca presja wokół niej. – Z własnego doświadczenia pamiętam, że ciśnienie ze strony kibiców i władz klubu jest zawsze bardzo duże. Club Brugge tworzy przecież tzw. belgijską wielką trójkę wraz z Anderlechtem i Standardem Liege. Co roku rywalizacja między tymi zespołami jest bardzo zacięta, ale w minionych sezonach to inne ekipy miały więcej powodów do radości niż chluba „flamandzkiej Wenecji” – opowiada dwukrotny reprezentant Polski. – W Brugii już dziesięć lat wszyscy czekają na odzyskanie mistrzostwa Belgii i wydaje się, że tym razem marzeniom stanie się zadość. Niebiesko-czarni mają w tej chwili młody zespół, prowadzony przez dobrego trenera, który jest głodny sukcesów. Patrząc na ostatnie wyniki, ekipa z Jan Breydel Stadion chyba najlepiej z całej belgijskiej czołówki trafiła z formą na końcówkę sezonu.
– Jak już wspominałem, za drużyną trenowaną obecnie przez Michela Preud’homme’a przemawia też bardzo bogata tradycja. Pamiętam, że gdy przychodziłem do Club Brugge świętowano tam akurat 100-lecie zespołu. Z prostego rachunku wynika, że w przyszłym roku szykuje się jubileusz 125-lecia, który najlepiej byłoby poprzedzić występami w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Powrót w szeregi uczestników tych elitarnych rozgrywek dla takiego klubu stanowiłby wielki krok naprzód, zwłaszcza pod względem finansowym. Przy realiach belgijskiej piłki zastrzyk środków za udział w Champions League to naprawdę duża sprawa – przekonuje 47-letni Dziubiński. – Club Brugge od zawsze jest takim bardzo rodzinnym klubem, w którym panuje wyjątkowa atmosfera. Z tego powodu ludziom z nim związanym też należą się tak długo już oczekiwane chwile radości podczas mistrzowskiej fety. Nie zapominajmy, że w blisko 120-letniej historii belgijskiej ekstraklasy tylko w Anderlechcie więcej razy fetowano zdobycie tytułu.
Dziubiński zwraca przy tym uwagę, że obecny system rozgrywek w Belgii podnosi ich atrakcyjność. – Podział na grupy po fazie zasadniczej, tak jak i w Polsce, sprawia, że znacznie mniej jest meczów bez stawki. Praktycznie każde spotkanie jest o „coś”. A z punktu widzenia kibiców o to właśnie chodzi. Ale tak naprawdę wszyscy są zadowoleni. Zawodnicy, bo uwielbiają więcej grać zamiast tylko trenować. Co więcej, mogą zwykle przy tym więcej zarobić za dodatkowe premie meczowe. Kluby są szczęśliwe, bo mają szanse na powiększone zyski z biletów. A telewizje, bo kolejne mecze przyciągają przed odbiorników następne rzesze widzów. Wiem, że wiele ludzi narzeka na różnego rodzaju kombinacje przy formule rozgrywek, ale dla mnie tego typu innowacje są jak najbardziej trafione – zaznacza król strzelców polskiej ekstraklasy z 1991 roku.