Czachowski: Brawa dla klubów z Genui, bura dla tych z Mediolanu
Nie ukrywam, że jestem trochę rozczarowany tym, w jaki sposób przebiega w tym sezonie walka o mistrzostwo Włoch. Pytanie nie brzmi bowiem: „kto wywalczy tytuł?”, a „kiedy Juventus go sobie zapewni?”. Wszyscy sobie sporo obiecywaliśmy po rywalizacji na linii Juve – Roma, a tymczasem po ostatnich wynikach widać, że rzymianie wpadli w jakiś większy dołek. I to nie tylko w lidze, ale także w europejskich pucharach, czego potwierdzeniem jest czwartkowy remis „giallorossich” z Feyenoordem. Roma od ładnych kilku tygodni nie potrafi wygrywać u siebie, a zespół, który nie wygrywa na własnym obiekcie, nie może myśleć o nawiązaniu skutecznej walki z tak silnym rywalem jak Juve.
„Stara Dama” jest osamotniona na czele tabeli i wszystko wskazuje na to, że spokojnie sięgnie po scudetto, bo Roma w tej części sezonu nie potrafi rozstrzygać na własną korzyść własnych spotkań. Widać, że szczególnie Gervinho po wyjeździe na Puchar Narodów Afryki musi ponownie zaczerpnąć trochę włoskiego powietrza i nabrać siły do tego, aby znów skutecznie pomagać rzymianom w ofensywie. Ale to już jest problem trenera Rudiego Garcii i całej drużyny na czele z Francesco Tottim – żywą legendą klubu. Faktem jest, że po raz kolejny powinniśmy się spodziewać końcowego triumfu Juventusu, który z kolei udowadnia, że ma zespół bardzo doświadczony i złożony z klasowych zawodników.
Brak konkurencji ze strony Romy i pozostałych ekip sprawia, że Juve może się w pełni skupić na występach w Lidze Mistrzów. Taka sytuacja na pewno jest temu klubowi na rękę i kolejne potyczki są dla turyńczyków świetnym przygotowaniem do pucharowej rywalizacji, w której najbliższym rywalem będzie Borussia Dortmund. Niemiecka drużyna nieoczekiwanie broni się przed spadkiem z Bundesligi i nawet najwięksi fachowcy kazaliby się mocno popukać w czoło przed sezonem, gdyby ktoś zasugerował podobny rozwój wydarzeń. Po odejściu Roberta Lewandowskiego siła ofensywna dortmundczyków mocno jednak spadła, a Ciro Immobile – było nie było król strzelców Seria A – najwyraźniej potrzebuje więcej czasu, aby móc odnaleźć się w realiach niemieckiego futbolu. To jest bowiem zupełnie inna liga niż ta na Półwyspie Apenińskim.
Postawa Borussii stanowi olbrzymie rozczarowanie i nie sądzę, żeby Juve miało jakiekolwiek problemy z awansem. Aczkowiek z własnego doświadczenia wiem, że mecze pucharowe rządzą się nieco innymi prawami. Przy obecnej dyspozycji obu klubów turyńczycy na dziesięć spotkań z Borussią mogą wygrać osiem, ale nigdy nie jest powiedziane, że akurat te dwa pozostałe nie przytrafią im się właśnie teraz. Uważam jednak, że to Juventus jest faworytem tego dwumeczu. Ma po prostu więcej wartościowych zawodników, którzy z niejednego piłkarskiego pieca jedli chleb i będą potrafili udowodnić swoją wyższość wobec podopiecznych Jurgena Kloppa.
Wracając do Romy, zamiast patrzeć przed siebie w kierunku Juve, ta drużyna powinna chyba zacząć oglądać się baczniej za siebie, żeby nie stracić wicemistrzostwa na rzecz Napoli. Zawodnicy z Neapolu złapali niesamowity wiatr w żagle, co pokazali choćby w czwartek bijąc na wyjeździe Trabzonspor aż 4:0 i rozstrzygając już na półmetku losy awansu. Walka o drugie miejsce między Romą a Napoli nabiera rumieńców i kto wie, czy nie będziemy mieli tutaj do czynienia ze zmianą warty. Wszystko w każdym razie zmierza w tym kierunku. Neapolitańczycy grają ostatnimi czasy skuteczny futbol, a przecież w kontekście wygrywania kolejnych spotkań najważniejsze jest właśnie zdobywanie bramek.
Czy biorę pod uwagę ewentualność, że żadnego z klubów z Mediolanu po wakacjach nie zobaczymy w europejskich pucharach? Chyba tak się stanie. I Inter, i Milan wciąż bardzo zawodzą i fani tych drużyn niewiele mają powodów do optymizmu. Ostatnio jakby ciut lepiej zaczął grać Inter, ale to i tak jest wszystko znacznie poniżej oczekiwań. W dwóch ostatnich meczach ligowych i pucharowym boju z Celtikiem „nerazzurri” przebudzili się wreszcie w ofensywie, ale spotkanie ze Szkotami pokazało, że defensywa wciąż pozostawia wiele do życzenia. Trener Roberto Mancini mówi, że jego zespół zrobił krok do przodu, ale niekoniecznie zgadzam się z tymi słowami. Potencjał jego piłkarzy jest bowiem dużo większy niż wskazuje to aktualne miejsce w tabeli. Z takim składem Inter zamiast plasować się w środku tabeli powinien walczyć o miejsce w trójce, dające przepustkę do eliminacji Ligi Mistrzów. Takie małe, pojedyncze sukcesy to stanowczo za mało jak na możliwości mediolańczyków.
Scenariusz w postaci braku klubów z Mediolanu w kolejnej edycji europejskich pucharów jest tym bardziej prawdopodobny, że konkurentów z podobnymi aspiracjami jest w tym sezonie wyjątkowo dużo. Wystarczy spojrzeć na tabelę, gdzie panuje straszny ścisk w górnej części – między 4. i 10. miejscem jest tylko sześć punktów różnicy. Wśród ekip myślących poważnie o grze w Lidze Europy są choćby zespoły z Ligurii: Sampdoria i Genoa. Gdy prześledzimy, co jeszcze niedawno było w tych klubach, a co jest obecnie, zauważymy niewątpliwy progres. Obie drużyny rywalizują ze sobą jak równy z równym i mkną ku szczytowi, żeby za kilka miesięcy zameldować się w europejskich rozgrywkach.
Tym bardziej jestem ciekaw derbów Genui w tej kolejce. Jak to zwykle bywa w przypadku meczów między zespołami z tego samego miasta, będzie to spotkanie podwyższonego ryzyka zarówno dla kibiców, jak i samych piłkarzy. Oni doskonale o tym wiedzą, a równa liczba punktów w tabeli tylko dodaje jeszcze smaczku temu widowisku. Genoa podbudowała się dwoma ostatnimi zwycięstwami, z kolei Sampdoria jakby wpadła w lekki dołek, bo ma kłopoty ze zdobywaniem bramek i nie potrafi wygrać już od ponad miesiąca. Trener Sinisa Mihajlović stanie w sobotę przed bardzo trudnym zadaniem ogrania lokalnego rywala. Na Stadio Luigi Ferraris zapowiada się bardzo wyrównany mecz, w którym raczej nie zobaczymy zbyt wielu goli. Bramkarze i obrońcy będą odgrywali wiodące role i jedno trafienie może przesądzić o końcowym wyniku. Osobiście stawiam jednak na remis.